Stopy mnicha

Stopy mnicha

Ptak i ryba

Opowieść o pewnym doświadczeniu

„Ptak nie jest w stanie zrozumieć jak żyje ryba dopóki sam nie stanie się rybą.” – podobne zdanie otwiera czwarty odcinek z krótkiej serii filmów dokumentalnych zatytułowanych „Kod Buddy” pokazywanych na kanale Planete+ a poświęconych buddyzmowi praktykowanemu w różnych zakątkach świata. Ta czwarta część dedykowana jest tajskiej monastycznej tradycji leśnej.
Zanim napiszę coś więcej, bo może nie dasz rady doczytać do końca, to chciałbym serdecznie zaprosić Cię do obejrzenia tego odcinka. Wyświetlany będzie dziś na kanale Planete+ o godz. 15:00. Pewnie można go znaleść na Canal+ Go.
A piszę o tym wszystkim, bo właśnie tajska monastyczna tradycja leśna w najsilniejszy sposób odcisnęła na mnie swoje piętno. W tajskim klasztorze spędziłem blisko 9 miesięcy z czego 5 miesięcy jako w pełni wyświęcony buddyjski mnich. To bardzo krótki czas, zwłaszcza jeśli spojrzeć na to z perspektywy wcześniejszych 20 lat praktyki Zen. Mimo to, te kilka miesięcy ukształtowało mnie znacznie silniej niż wszystkie inne doświadczenia.
W swojej wizytówce na FB wspominam: „Gdybym miał wskazać jedną jedyną rzecz, która mnie określa, powiedziałbym – jestem buddystą.” Ktoś, kiedyś skomentował to zdanie pisząc, że wystarczy być człowiekiem. Być może tak, ale pisząc, że jestem buddystą stwierdzam jakim człowiekiem chciałbym być, jaki ślad po sobie zostawić i w jaki sposób patrzę na przenikający mnie świat.
„Kod Buddy” opowiadający o buddyjskich mnichach żyjących niemal tak samo jak żył Budda 2500 lat temu ukazuje także moje doświadczenia – właśnie – bardziej ukazuje niż opowiada, bo słowa towarzyszące obrazom na filmie nie zawsze oddają istotę tej tradycji – np. pada tam słowo: Mistrz, choć w tej tradycji nikt nigdy nie tytułuje nauczyciela w ten sposób. Tytuł jakiego się używa to Ajahn (nauczyciel), ale znacznie częściej używa się tytułu Luang Por (czcigodny ojciec). Formuła filmu wymusza skrótowy komentarz, chciałoby się powiedzieć więcej, wyjaśnić znaczenie, dopowiedzieć to, co pozostaje niedopowiedziane, i choć komentarz wydaje się niepełny, to poszczególne sceny filmu bardzo dobrze i bez przekłamywania ilustrują charakter mnisiego życia.
Obmywanie stóp nauczycielowi, które nam, Europejczykom wydaje się jakimś wyolbrzymionym i niepotrzebnym gestem, zyskuje zupełnie inny wymiar, kiedy widzi się swojego nauczyciela obmywającego stopy starszemu stażem mnichowi. Znaczenie tego gestu może docenić tylko ten, kto boso przemierzał tajską dżunglę, którego zmęczone i poranione do krwi stopy doznały ulgi, jaką przynosi chłód wody i miękkość troskliwych dłoni młodszego mnicha. Trudno o piękniejsze wyrażenie wdzięczności.
Nocleg pod skałą w dżungli, samotna medytacja w chłodnej górskiej grocie pozostają romantycznym wspomnieniem, jednak kiedy wychodzi się z lasu, w którym podążało się wydeptaną ścieżką, a przed nami rozpościera się morze traw umysł od razu tworzy obrazy czających się w zbitej roślinności jadowitych węży, skorpionów i wędrownych mrówek. Uwierz mi – widziałem człowieka, którzy nie wszedł w te trawy i stał przed nimi sparaliżowany strachem. Musieliśmy ominąć to pole idąc brzegiem lasu. W umyśle Europejczyka to dżungla wydaje się straszna i pełna niebezpieczeństw. Jednak tam wszytko wygląda inaczej.
Pamiętam wczesnoporanną kawę z jednorazowego opakowania 3 w 1, serwowaną przed wyjściem po jałmużnę w jednym z odwiedzonych przez nas klasztorów. Osmalony aluminiowy czajnik buzował na niewielkim ognisku, które było też jedynym światłem rozpraszającym mrok nocy i wydawało się jedynym ruchem, który pojawiał się na skupionych wokół ogniska twarzach mnichów. Ta kawa w niezwykle chłodny poranek rozgrzewała i koiła niezwykłą słodyczą, do tej pory nie przypominam sobie niczego, co mógłbym porównać z rozkoszą tego smaku. Farbowanie szat wywarem z drzewa chlebowca, wypalanie misek, robienie mioteł z bambusowych tyczek – każda scena z tego dokumentu była kiedyś moim doświadczeniem. Ten film w bardzo subtelny sposób jest więc opowieścią o mnie.